Przy diagnozie insulinooporności kluczowe jest zrozumienie, że sposób odżywiania ma realny wpływ na działanie całego organizmu – od gospodarki węglowodanowej, przez hormony, aż po pracę mózgu.
Mój model opierał się na kilku podstawach:
- Produkty o niskim i średnim indeksie glikemicznym (IG) – wybierałam żywność, która nie powoduje gwałtownych skoków glukozy.
- Ładunek glikemiczny (ŁG) – kontrolowałam nie tylko jakość, ale i ilość węglowodanów w porcji.
- Regularność posiłków – 3 dziennie, bez podjadania.
- Odpowiednia kompozycja makroskładników – każdy posiłek zawierał:
- białko (jajka, ryby, nabiał),
- zdrowe tłuszcze (oliwa, awokado, orzechy, omega-3),
- węglowodany złożone (warzywa, strączki, pełne ziarna),
- błonnik (płatki owsiane, siemię lniane, warzywa surowe i gotowane).
Dzięki temu nie tylko poprawiłam swoją insulinowrażliwość, ale też zredukowałam stany zapalne i unormowałam apetyt.
Z czasem całkowicie zrezygnowałam z produktów przetworzonych i cukrów prostych, które wcześniej tylko pogłębiały wahania nastroju i zmęczenie.
Dieta nie była restrykcyjna – była strategiczna i przemyślana, zorientowana na funkcję, a nie na efekt wizualny.